• facebook

Zbigniew Adrjański- prezes, radiowiec, autor

12 maja Zbigniew Adrjański- prezes, radiowiec, autor

Za zgodą Autora prezentujemy nieopublikowane fragmenty jubileuszowej książki Marka Gaszyńskiego pt. „70 lat ZAKR” poświęcone śp. Zbigniewowi Adrjańskiemu.

Stanisław Klawe

Zbigniew Adrjański, prezes

Po przeczytaniu wszystkiego co na temat ZAKR-u mogłem i zdążyłem przeczytać, po zrozumieniu mechanizmów, które w tym Związku działały, po głębokim zastanowieniu się nad etapami rozwojowymi ZAKR-u, dochodzę do wniosku, że najwyżej cenię kadencję Zbigniewa Adrjańskiego. On miał najtrudniej, ale najlepiej poradził sobie z tymi trudnymi czasami, w których prezesował. Gdyby dano mu zakończyć jego kadencję, doprowadziłby ZAKR do najwyższego szczebelka w dynamicznym marszu schodami w górę.

Adrjański otaczał się mądrymi ludźmi – nie pieczeniarzami, oszołomami, ludźmi jednego sezonu – lecz tymi, których stać było na więcej, niż mogli zrealizować. Swoim ludziom dawał zatrudnienie, tak by nie mieli czasu na ustawiczną nieobecność, która cechowała inne zarządy, nie tylko ZAKR-u. On nie działał na zasadzie „aby przetrwać”, on chciał przetrwać początek, zaliczyć środek i iść dalej, a jego ekipa mu w tym pomagała. Nie brał dla siebie i pilnował, by inni nie za bardzo grzali się przy jego piecyku. Jego ludzie:Janusz Kondratowicz,  Krzysztof Dzikowski, Jerzy Andrzej Marek, Ludwik Klekow, Zbigniew Korpolewski,Jan Tadeusz Stanisławski, Jonasz Kofta – to była „ cream of the cream”, autorzy błyskotliwych teksów, satyrycy najczystszej wody, organizatorzy najbardziej sprawni. On nimi kierował, wiedział, czego chce, wymagał i dzielił. Sprawdził się jako organizator pracy, jako wizjoner, jako prezes. Bywał apodyktyczny, bo musiał taki być. Inni działacze tylko towarzyszyli swemu prezesowi: jedni byli leniwie rozpuszczani, inni byli trzymani krótko, inni byli traktowani z pewną wyższością, a jego ludzie szli za nim pół kroku z tyłu, ale szli  samodzielnie. To się nazywa współpraca; nie praca samodzielna dla siebie, nie szkodzenie sobie nawzajem, lecz praca wspólna, zespołowa.
Adrjański planował rozwój działalności wydawniczej, nie wyszło, bo było na to za wcześnie, wszystko było uzależnione „od góry”. Kontynuował beznadziejną walkę o polską muzykę w polskich mediach, głównie w radiu i telewizji: co stracił, wywalczył na nowo, co mu zabrano, odzyskiwał.  Był na pierwszym planie, na pierwszej linii tej walki. Flirtował z Gierkiem i jego świtą, zapraszany był na salony MKiS, walczył o polskość w Zielonej Górze na radzieckim festiwalu. Jego wielki sukces to kabarety, co prawda wtedy można już było się śmiać, nie tylko z kelnerów. Ale do tego rozśmieszenia kraju dołożył swoją rękę. Tą jego prawą ręką był Ludwik Klekow: on robił kabarety, teatrzyki, studia, serie koncertów, ale o ich zawartości decydował prezes, wychodząc ze słusznego założenia, że tylko gospodarz na tym się zna. On nagradzał i on był nagradzany, dawał i brał, dzielił i rządził, robił wiele rzeczy spontanicznie, ale potem te jego spontanicznie podejmowane decyzje okazywały się bardzo przemyślane. Był liderem.

Przegrał, nie dano mu dokończyć, zrzucono go ze stopnia, potraktowano tak, jak kiedyś inni potraktowali Szpilmana. ZAKR nie jest jedyną instytucją, w której losy powtarzają się, zataczają koło historii. Więcej było prezesów którzy odchodzili w  niesławie, niż tych, po których zostawały same kwiatki. On musiał przegrać w latach rodzącej się i grzmiącej groźnie „Solidarności”. Zmiana warty, pokolenia, wynikała  z rewolucji. A zmiany tego typu nie oszczędzają. Z „Solidarnością” w ZAKR-ze było tylko pozornie delikatnie, na paluszkach– tam były pazurki, tam ostre słówka znaczyły atak frontalny. Tak było wszędzie, bo tak być musiało, gdyby nie tamte ataki, walki, nie mielibyśmy Polski takiej jaką mamy teraz. Nie wiem, czy Adrjański to wtedy rozumiał – wtedy na pewno nie – dziś  tamtego czasu i swojej w nim obecności, swych wypowiedzi, listów i decyzji nie odwróci. Tak być musiało.

 

Zbigniew Adrjański, radiowiec

Z Polskim Radiem, legendarną, jak mówią, „Trójką”, współpracował niemal od początku istnienia tego programu jako dziennikarz i autor audycji. Zwierzenia prezentera, Spotkanie przy fortepianie, radiowa powieść improwizowana Głosem lwa  – tych audycji był autorem, współautorem, prowadzącym. Związał się też z telewizją, widziano go tam chętnie jako elokwentnego dziennikarza, przystojnego konferansjera i kompetentnego znawcę polskiej muzyki. Dla telewizji robił Niedzielną biesiadę, był także Redaktorem Naczelnym Programów Rozrywkowych (1973 -1976), stał na czele Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych (1982 – 1985) i Stołecznego Biura Imprez Artystycznych (1985 – 1988). Zajmując tyle dyrektorskich etatów w rozrywce, cały czas pisał felietony, książki, teksty piosenek, współpracował z wieloma czasopismami, m.in. z „Gazetą Muzyczną”, „Radio lider”,. „Synkopą”. Pełnił także wysokie funkcje we władzach ZAIKS-u i naturalnie ZAKR-u.

Jest autorem ponad 15 książek, z których najpopularniejsze to Złota księga Pieśni Polskich, Kalejdoskop Estradowy i Polska piosenka i estrada. Jego  najpopularniejsze piosenki to m.in.Płonąca stodoła, Luboczka, Jeszcze sen, Duży błąd. Pisał scenariusze do rewii, widowisk muzycznych, sztuki teatralne, tłumaczył z rosyjskiego teksty romansów dla swojej żony Lucyny Arskiej. Ciągle coś robił dla muzyki, nad czymś pracował, patrzył w przyszłość.

Marek Gaszyński

 

 

z.a.