• facebook

„W drogę, ku lepszej przyszłości!” – z optymizmem o nowym Prezesie ZAKR pisze Marek Gaszyński

21 lip „W drogę, ku lepszej przyszłości!” – z optymizmem o nowym Prezesie ZAKR pisze Marek Gaszyński

Tekst, który na Walnym Zebraniu Sprawozdawczo-Wyborczym Związku Polskich Autorów i Kompozytorów ZAKR 16.07.2020 wygłosił  Marek Gaszyński.

Moje wystąpienie ma na celu zachowanie pamięci o tym, czym ZAKR był dla swoich członków przez tyle lat istnienia i do czego dążył. I od razu przypomnę, że miał dwa cele: dobre i godne życie ludzi, którzy go tworzyli oraz trzymanie wysokiego poziomu artystycznego dzieł przez nas tworzonych.                                                   

Wśród nas jest wielu nowych zakrowców i oni powinni znać, przynajmniej  powierzchownie, historię Związku, który zawsze walczył o dobro swych członków  i o poziom polskiej muzyki rozrywkowej.

Zacznę od początku, choć te początki były bardzo trudne, zwłaszcza dla tych, którzy chcieli coś zrobić dla kultury polskiej, po okresie wojennym.  Jednym   z pierwszych przejawów odradzania się kultury było powołanie 16 VIII 1945 roku w Łodzi  ZAiKu, czyli Związku Autorów i Kompozytorów, który stal się zalążkiem ZAKRu, i na którego czele stanął Tadeusz Sygietyński.  Nie ma żadnych papierów dokumentujących to wydarzenie,  a pierwszy dokument, który mówił o celach działalności Związku, składzie Zarządu i kolejnych zebraniach to odręcznie napisany protokół z posiedzenia Prezydium Zarządu Głównego ZAKRu, które odbyło się 21 XI 1947 roku w Warszawie. Na czele tego Warszawskiego Zarządu stał Jan Ernst (w rzeczonym protokole obok jego nazwiska wyraźnie napisane jest Przewodniczący Zarządu Głównego ZAKR), ale przyjmując, że historia ZAKRu zaczęła się od powołania  łódzkiego ZAiKu, decydujemy, że pierwszym Prezesem  był Tadeusz Sygietyński.

Dziś, na zebraniu Sprawozdawczo Wyborczym, nie będziemy rozwiązywali zagadek  z historii Związku, ale ja widzę, że niebawem trzeba będzie zasiąść do komputera, by nanieść nowe wiadomości o starej historii do książeczki o ZAKR., którą napisałem 5 lat temu.

Dla porządku dodam, że moje wystąpienie utrzymane będzie w tonacji raczej pogodnej, gdyby sytuacja ZAKRu była zagrożona, wisiała na włosku Mietka Jureckiego, to bym sobie na to nie pozwolił, ale przetrwaliśmy już tyle klęsk żywiołowych, przetrwaliśmy zmiany systemów politycznych, sposobów tworzenia muzyki, tyle mód i trendów w sztuce i poza nią, że teraz przetrwamy i pokonamy wirusa i jego mutacje, przeżyjemy wszystkie wstrząsy wywołane polityką i czuję, że mogę tchnąć w nas raczej lekki humor niż ciężki dramat.

I jeszcze jedno, chylę czoła przed tym ostatnim Zarządem, którego byłem członkiem – udało się nam, powadzonym przez Prezesa Dzikowskiego, przepłynąć pełną wirów rzekę, pokonać nierówności terenu, przekonać wrogów by złożyli broń, i w końcu pokonaliśmy ten niebezpieczny nurt i dowieźliśmy ZAKR wciąż gorejący, nie zamoczony na suchy brzeg.

Traciliśmy nadzieję czy jesteśmy komuś potrzebni, skoro nawet nasi członkowie nie chcą opłacać składek członkowskich, w oczy zaglądała nam bieda, gdy trzeba było regulować konieczne opłaty, opadały nam ręce, gdy brakowało ludzi do pracy. Ale po raz któryś nabraliśmy przekonania, że ZAKR będzie i jak feniks z popiołów znów zapłonie w  rękach nowego Prezesa. Trochę to podniosłe słowa, może afektowane frazy, ale skoro jest czułość to może być i wzniosłość.

Prezesów mieliśmy 18 , choć Wikipedia mówi o 15. Oto w kolejności chronologicznej nazwiska Prezesów ZAKRu: Tadeusz Sygietyński, Jan Ernst, Julian Tuwim, Władysław Szpilman, Jerzy Harald, Jerzy Ficowski, Jerzy Abratowski, Robert Stiller, Marek Sart, Zbigniew Adrjański,  Mateusz Święcicki , Jan Zalewski, Janusz Sławiński, Jan Majdrowicz, Bogusław Nowicki,  Jacek Korczakowski, Ryszard Ulicki, Krzysztof Dzikowski, (9 autorów, 9 kompozytorów). W Wiki jest tylko 15 nazwisk bo brak jest, nie wiem dlaczego, Jana Ernsta, Jerzego Haralda i Jerzego Ficowskiego.

Wizja Prezesa

Przyszły Prezes, gdy przyjdzie godzina wyborów, musi się pochwalić, że zna ludzi, którzy są w kulturze ważni i że oni mu chcą pomóc, i go wspierać, i że ci ludzie są władni coś zrobić dla Prezesa. W innym wypadku, zamiast strategicznych celów, będzie prowadził małe gospodarstwo wsobne, a Zarząd będzie zajmował się Zarządem, a nie zarządzaniem.  Prezes musi znać potencjał  swoich pracowników, wiedzieć, co potrafią robić, – nie tylko tworzyć zgrabne piosenki, czy mądre scenariusze.

Nr 1 i nr 2

Adrjański i Majdrowicz mieli i wizje i pomysły. Pierwszy myślał o silnym Związku i o silnym jego Zarządzie, przede wszystkim z sobą na czele, jako macho. To był związek oparty na regularnych dotacjach państwowych,  o szeroko zakrojonych układach towarzyskich  z prezesem popularnym, lubianym i płodnym (twórczo), rozdzielającym dookoła uśmiechy i jak wystarczy, także prezenty.. Chciał nawet oddać kawałek władzy Sekretarzowi Generalnemu, ale Zalewski był za bardzo urzędnikiem, a za mało luzakiem. Zawsze eleganckie i uprasowane ubranie wyróżniało go z grona na szaro ubierających się Zakrowców,  ale był on perfekcjonistą i dbał o elegancję, polszczyznę, własne stanowisko, poziom swych elegancko napisanych tekstów, opinii o sobie – to zdecydowanie za dużo na jednego Prezesa. I dlatego miał co prawda swoją kadencję, ale zbyt krótką, jak na jego poukładane myślenie. Zalewski chciał chodzić w spodniach w kant i kontrolować innych.  Twórcy nie lubią być kontrolowani, nie są  zdyscyplinowani, twórcy muszą mieć luz i łamać przepisy, a dla Jana Zalewskiego „czysty” komunizm radziecki to byłby najlepszy sposób rządzenia ZAKRem.

Prezes Majdrowicz,  który był dużym mężczyzną musiał mieć wszystkiego dużo do rozdawania, by zrekompensować sobie brak tego chłopięcego wdzięku, który Pan dał Adrjańskiemu. Mieć i rozdawać, żaden z nich nie chciał niczego za bardzo dla siebie… każdy wolał, by o nim dobrze mówiono, a nie weń celowano, chyba, że palcem.  Adrjański  miał silnie rozwinięty instynkt samozachowawczy, wszystko robił tak, jak trzeba, tyle, ile trzeba. Chciał żeby tak trwało jak najdłużej, ale że w Polsce, a zwłaszcza w związku twórczym „nic nie może wiecznie trwać”, więc za długo tymi bonusami nie dała mu się cieszyć „Solidarność”.   Po prostu, czas Adrjańskiego był skazany na porażkę. Myślę, że porażkę poniósł by także Lee Iacocca.

Natomiast  Majdrowicz miał wizję związku szczęśliwych twórców, którzy najpierw chcieli  zaspokoić swoje potrzeby małego dobrobytu, a potem ewentualnie wyjść na miasto i walczyć o swoje prawa autorskie, miejsce na antenie radiowej, w audycjach telewizyjnych, w poczekalniach u fryzjera i w wagonach kolei państwowej.

Majdrowicz sprytnie w „sklepiku” zdobył zaufanie, wyczekał aż zaśnie głębokim snem pracowitego rentiera Janusz Sławiński i potem całe siły rzucił z warszawskiego pokoiku w szeroki korytarz, gdzie popołudniową kawkę  sączyli ludzie jeszcze ciepłego prezesa. Pokonał niezdecydowanego  Janusza Sławińskiego, który był tak pewien swojego miejsca w hamaku, że spokojnie kupował kolejne sobole na kolejne wyjazdy do Paryża, bo  tam miał teraz walczyć o dobre imię polskiego twórcy. Majdrowicz rozegrał to high class., jak Clausewitz: cisza, koncentracja, szybki ruch, ostre cięcie, surmy i sztandary.

Potem  gdy wszędzie był niedobór wszystkiego, miał nadprodukcję, a jego celem był rozgłos, żeby dobrze mówiono o ZAKRze, bo wtedy dobrze mówiono o nim i, o dziwo, prócz tego sklepiku, potrafił pootwierać scenki, kabareciki, teatrzyki, ogródki. Podziwiam wszystkich trzech: Adrjańskiego, Zalewskiego i Majdrowicza. Każdy był inny, każdy był  w swoim rodzaju najlepszy. I każdy zrobił dla ZAKRu tyle, że więcej nie było można.

Prezes, mistrz  Manipulacji

Ani Adrjański, ani Majdrowicz, ani Zalewski  nie potrafili ludźmi manipulować, to znaczy tak układać wyniki losu, by ludzie musieli iść tam, gdzie mają nakazane, myśląc że oni sami tam chcą iść. Tę wiedzę posiadł i umiejętność połknął jedynie Robert Stiller, który jak każdy człowiek z umysłem ponadprzeciętnym miał też skrajne uczucia: „love me or leave me”, pośrodku nie było nic. On sam pewnie nie wie, kogo było więcej: kochanych czy znienawidzonych. Nie musiał mataczyć, okłamywać i oszukiwać, bo był  człowiekiem uczciwym i dla niego zapewne łapówka w postaci butelki wódki znaczyła tyle, co milion, bo nikt w Polsce nie wiedział wtedy,  ile to jest milion, więc  łapówek nie brał. Dla niego najważniejszy był honor, nieskazitelny image, Jeśli tylko na czymś jest rysa, coś jest zachlapane, staje się to ciałem nieczystym. Trzeba być  drapieżcą, ale bez skazy. Ale bohaterem i zwycięzcą nie można być na zawsze, książę Józef Poniatowski, do tej pory, najbardziej chyba czysty bohater naszej historii, do Elstery podobno wjechał na koniu pijany jak bela. Na trzeźwo by nawet bez konia tę Elsterę przepłynął. Stiller, co prawda, nie popłynął daleko, ale do Londynu nad Tamizę ćwiczyć tam język malajski. Jestem pewien, że gdyby chciał, malajski stałby się powszechnym językiem ludzi walczących o  ZAKR.

„Przejściowi” Prezesi

To m.in. Ficowski, Harald, Sławiński (był za bardzo spolegliwy) i Nowicki (za  bardzo dowcipny).

Szpilman miał za silny charakter,  a Abratowski na nic nie miał czasu przy tej ilości kompozycji, aranżacji i kobiet, które go otaczały – był też poszukiwanym pianistą, organistą i akompaniatorem. Szpilman brał wszystko na siebie. Swymi melodiami zapełniał radiowe szuflady. Mateusz Święcicki nie miał czasu, bo grał jazz albo stał przy biesiadnym  stole.

Król Prezesów Marek Sart

Potem zaczęły się rządy Marka Sarta. Sart, jak dobry Król, rządził mądrze, długo i skutecznie: najważniejsze, że doprowadził do zasypania rowu wykopanego przez poprzedników , którzy wewnętrznie dzielili członków ZAKR. I właściwie  Sart tak ustawił ZAKR, że dzięki  zbiorowej mądrości i spokojowi zakrowskiego społeczeństwa Prezes był w ogóle niepotrzebny. Sart doprowadził do katharsis, obmycia z siebie grzechów przeszłości.

W roku 1976 Marek Sart zagajając jedno z Walnych Zjazdów Związku, pięknie, choć nieco zawile  o nas mówił: „Pisząc o wyjątkowej roli ZAKR mam na myśli nie tylko jego sprawy wewnętrzne, ale przede wszystkim zewnętrzne. Owa skomplikowana, kapryśna, i ulotna materia twórczości, w której przychodzi nam działać, ta twórczość, która podlega przy tym nieustannym naciskom mody, komercyjnym prawom przemysłu rozrywkowego, gdzie naprawdę trudno zachować własne oblicze twórcze i własny styl , który jest sensem naszego życia, celem i sposobem tego życia”.

Sart przewidział dzisiejszą izolację, samotność, życie osobno. Ale na szczęście już wracamy do spotkań. Wedle ocen francuskiego filozofa i komentatora Talmudu Emanuela Lavinasa  ludzie spotykają się po to, by uczyć się od siebie nawzajem bycia z drugim człowiekiem. I ta możliwość, konieczność spotykania się  ma w sobie coś podniosłego i życiu nadaje sens. Owszem, dawaliśmy sobie radę przy pomocy różnych narzędzi pracy zdalnej, prowadziliśmy zajęcia ze studentami, dyrygowaliśmy zespołami ludzkimi,  załatwialiśmy konieczne sprawy, spełnialiśmy wyuczone obowiązki i przyjemności  nawet, ale każdy z nas stwierdził, że bez spotkań osobistych to wszystko jest jeszcze za mało, bo spotkanie z drugim  człowiekiem jest celem i sposobem dochodzenia do celu. Kazik, Sylwia Hutnik i jeszcze parę osób nazwali to czułością. I ta czułość, która połączyła ludzi, to jest jedyne dobro, które przyniósł koronawirus.

Wracam do tematu Prezes. Są trzy sposoby prowadzenia zespołów ludzkich: amerykański [partnerski) i pionowy, samodzielne rządzenie, samodzierżawie. Inny system to iść po omacku i mieć nadzieję, że się uda, ale nigdy do końca, bo zawsze  idąc po omacku, w końcu trafi się rękami w rozpalony piecyk. Na taki piecyk w postaci Andrzeja Kosowicza jako Dyrektora Impresariatu trafił prezes Sławiński, a nawet gorzej, bo on sobie sam takiego wybrał.

Niemal każdy prezes trwoni czas i emocje swoje i pracowników, gdy nie ma pomysłu i nie potrafi powiedzieć, że go nie ma, a do tego nie lubi gdy mają je inni.

Prezes w ogóle nie musi znać  się na wszystkim najlepiej, on musi się dobrze znać na wszystkim po trochu, bo to w niczym nie pomaga: .Abratowski się znał na aranżowaniu, Sart na operetkach, Majdrowicz na szukaniu dóbr materialnych, Ficowski na cyganach, Święcicki na jazzie, Nowicki na żartach, Ulicki na przemawianiu, Korczakowski na literaturze, Dzikowski na kobietach, Szpilman na komponowaniu piosenek, Stiller na języku malajskim. I dzięki temu mieli, gdzie wracać, gdy ZAKR ich połknął i wyrzucił.

Ten fragment piszę z przekonaniem, że to tylko czysta teoria, że i tak na  najbliższych wyborach zostanie wybrany prezes metodami dalekimi od tych, jakie ta teoria dyktuje. Oby nie był to prezes rządzący na zasadzie „po omacku, może się uda”.

Jak to się ma do  najbliższych wyborów? Bardzo mocno, ale takich prezesów już nie ma- żeby on nie miał wszystkiego, co wymieniłem i żeby miał wszystko, co wymieniłem. Ale najważniejszy jest finał.

Szukajmy  i miejmy nadzieję, że znajdziemy.

Na kolejnego Prezesa ZAKRu proponuję Jerzego Mamcarza.

Jest  spokojny  jak  Korczakowski, nieustępliwy  jak Tylczyński, wykształcony jak Stiller, pracowity jak Święcicki,  płodny  jak Szpilman, uparty jak Adrjański, konsekwentny jak Dzikowski, poważny jak Ficowski, dokładny jak Obcowski, uparty jak Stefan Kruczkowski, staranny jak Klawe  i pomysłowy jak ja.

Nie wykonuje żadnych gwałtownych ruchów, mówi wtedy, gdy trzeba. Nie obraża nikogo, nie krytykuje za mocno, nie chwali  za bardzo.

Mówi poprawną polszczyzną, nie opowiada sprośnych dowcipów, pobrał ładną żonę, która mu odpowiada. Nie jest samotny ani zgorzkniały, ale nie każdemu bije brawa od razu.

Potrafi pisać i czytać, nie musi chodzić z nikim w parze.

Jest członkiem obecnego Zarządu, i różni się od innych członków: nie ma na imię Leon, nie jest niczyim kuzynkiem, gra na poważniejszym instrumencie niż organki, nie pisze pracy doktorskiej o Studiu Rytm,  nie jest za gruby, nie napisał czegoś takiego jak Anna Maria, nie chwali wszystkiego, bo nie wszystko jest klawe, nie jest  Mechanikiem. Jego „nie” znaczy „nie” i tylko on wie, kiedy ono zmienić się może w „tak”.

Dobrze wygląda w tym, w czym chodzi, w mundurze zapewne też.

To tyle, co miałem do powiedzenia o Prezesach ZAKRu, tych którzy odeszli i o tym najbliższym, który już idzie.

Część tego materiału pochodzi z książeczki mego autorstwa „ZAKR, czyli Związek słowa i muzyki”, a część to moje przemyślenia z ostatnich paru lat. Kilka porównań, komentarzy zapożyczyłem z listów od mego przyjaciela, profesora nauk prawnych i kryminologii, zarazem wielkiego znawcy polskiego big beatu, Zbigniewa  Lasocika. Dziękuję. Pisząc o prezesach, może jakieś zwroty, oceny, składnie zapożyczyłem od kolegów publicystów, dziennikarzy, autorów. Pisałem ten tekst w wielkim pędzie, w gorączce niemal. Jeśli tak, to proszę o wybaczenie i wyrozumiałość. I dziękuję.

Bardzo pomocna była mi współpraca z kolegą tekściarzem Bogusławem Olewiczem. Boguś, dzięki.

Marek Gaszyński 16  VII 2020