Zenon Wiktorczyk
Mój zagraniczny znajomy, wielbiciel i koneser kabaretu, zaproszony (na jego własny koszt) na 50-lecie ZAKR-u przybył tydzień wcześniej.
– Jestem pierwszy raz w waszym kraju – wyjaśnił – więc wygospodarowałem parę dni, żeby najpierw odwiedzić kilka warszawskich kabaretów. Na początek wybrałbym się do „Momusa”.
– Niestety, „Momus” działał przed I Wojną Światową. Jeszcze pod zaborem rosyjskim. Tym carskim – wyprowadziłem gościa delikatnie z błędu.
– To może wpadniemy do „Mirażu”, „Czarnego Kota”, „Sfinksa” albo „Argusa”— proponował zerkając w notesik.
– Podziwiam pana wiedzę o polskich kabaretach, ale te wymienione przez pana istniały w Warszawie podczas I wojny. Za okupacji niemieckiej. Jeszcze tamtej cesarskiej, „Wilusia” -klarowałem.
– Jeżeli za chwilę uświadomi mnie pan, że kabaret „Qui pro quo” działał za okupacji rzymskiej, to już panu nie uwierzę — błysnął dowcipem mój koneser kabaretowy.
– „Qui pro quo” – informowałem rzeczowo – powstało u progu II Rzeczypospolitej. Wtedy, kiedy to – jak celnie i zręcznie stwierdza w swoim dziele „Wspólnota śmiechu” profesor Żygulski -„wybuchem komizmu zareagowała kultura polska na odbudowę państwa 1918 roku”. Ale mimo tego napędu śmiechu do dziś „Qui pro quo” nie przetrwało,
– Ani „Banda”, ani „13 rzędów”, ani „Cyrulik Warszawski” , ani „Ali Baba”…? – recytował.
– Ani żaden z kilkunastu innych międzywojennych kabaretów warszawskich – przerwałem potok notesikowej wiedzy gościa.
– Odwiedźmy zatem powojenną warszawską „Kukułkę,, w kawiarni „Szwajcarskiej” — skapitulował.
– Ani „Kukułki”, ani „Szwajcarskiej”. Tempi passati. Wskrzeszane tylko ze starych filmów w telewizji.
– Zarazi – skojarzyło się mojemu rozmówcy – A kabarety w kinach stworzone przez dzisiejszego prezesa ZAKR-u! „Klaps”, „Nocny Marek”? Był także kabaret filmowców „Iluzjon”. No i kabaretowy „Teatr Satyryków”.
– Zgadza się. Były. W zamierzchłych czasach wczesnego PRLu. Zanim jeszcze przyszła tak zwana „odwilż”.
– A na jej fali bania z kabaretami! – popisał się (z notesu) mój kabaretolog. — Szpilkowy „Stańczyk”, pański „Szpak”, „Wagabunda”, „Koń”. A do tego studenckie. „STS”, „Hybrydy”, „Stodoła”…
– Jeszcze kabaretowa, nie dyskotekowa – uaktualniłem.
– Do dyskoteki mnie pan nie zaciągnie. Upieram się przy kabarecie. „Dudek” dzisiaj gra? Albo „Lopek”? Może „Owca”?
– Też dawne czasy. „Małej stabilizacji” społeczeństwa i na nowo dużej ucharakteryzowanej władzy. Nawet odwiedzała „Egidę,, choć jej się tam obrywało.
– No właśnie! „Egida”! – rozentuzjazmował się mój kabaretowy maniak. – Podobno przyczyniła się do destabilizacji tamtej władzy. I mimo to istnieje bezkarnie jeszcze i dziś – dodał aluzyjnie. – A więc idziemy do „Egidy”.
– Trochę daleko. Wprawdzie „Egida” ma bezkarnie aż dwie sale, ale jedna jest w Krakowie, druga w Bytomiu. W Warszawie żadnej.
-Wiadomo, stolica – zacytował bez sensu Wiecha. Przewertował kilka stroniczek w notesie i zapytał z nadzieją:
– A zakrowskie „Klub Piosenki” i późniejszy „Kabaret Autorów” występujące w „Bristolu” w sali po „Szpaku” i „Lopku”?
– Teraz coś takiego w „Bristolu”?! – otrzeźwiłem uparciucha. – Tam tylko promocje, bankiety, aukcje, coctaile. Owszem z komikami wśród obecnych, ale bez zamierzonego kabaretu.
– Chwileczkę! – krzyknął nagle mój rozmówca odwróciwszy kartkę w notesie. – Przecież został nam .jeszcze wasz zakrowski „Warsztat” założony w 1982 r. Gościnna scena kabaretowa zapraszająca na występy „60-tki” Wolskiego, i kabaretów przyjezdnych, i na recitale, i na własne programy, i na debiuty narybku, i na „Giełdę Piosenki”… – rozpędzał się zacny gość sławiąc zasługi ZAKR-u.
-Jest pan znakomicie przygotowany na jubileusz naszego Związku – pochwaliłem dżentelmena. – Niestety, „Warsztat” też nam już nie został. Działał jeszcze w czasie Okrągłego Stołu, lecz wkrótce sala została przeznaczona na stoły bilardowe.
Wtedy mój interlokutor zaskoczył mnie jeszcze jedną propozycją.
– Pan miał wiele wspólnego – rzekł spoglądając mi życzliwie w oczy – z imprezą radiową o charakterze popularno-kabaretowym. Myślę o „Podwieczorku przy mikrofonie”. Może tam mnie pan zaprosi?
– Ostatni autentyczny „Podwieczorek przy mikrofonie” ukazał się na antenie na Boże Narodzenie 1989 roku. Zaś na estradzie w kawiarni „Podwieczorek przy mikrofonie” zakończył żywot kilka miesięcy „wcześniej. Potem sala została zamieniona na salon gry w bingo.
– Zaraz, zaraz – upierał się mój partner – ale miał „Podwieczorek” przez jakiś czas do dyspozycji także drugą salę w kawiarni „Kaukaska” na IV piętrze. Może tam…
– Tam jest teraz lokal pod nazwą „Arena”.
– Cyrkowa? Tak wysoko?
– Odpowiednio do poziomu uprawianej tam sztuki. Nie cyrkowej. Powiedzmy sportowej. „Women mud and oil wrestling. Exciting!” Czyli „Damskie zapasy w błocie i oleju. Podniecające!” I nic dziwnego. Kostiumy nie wytrzymują długo zmagań zawodniczek. Tak, drogi gościu – powiedziałem z dumą -europeizujemy się!
– I to po amerykańsku – zauważył mój towarzysz.
Ale z uczty duchowej w „night clubie” „Arena” nie skorzystał. Twierdził, że IV piętro to dla niego za wysokie progi artystyczne.
A w ogóle przypomniał sobie, że musi natychmiast wracać do swego kraju, notabene europejskiego, na premierę jednego z wielu tamtejszych kabaretów. Prosił mnie, żebym z okazji jubileuszu ZAKR-u przekazał wszystkim kolegom związkowym serdeczne wyrazy…
Nie dosłyszałem czego, bo już się spieszył. Ale przekazuję.